"Where you go I go,
What you see I see..."
- Kto dzwonił? - spytałaś.
- Jeden z tych gości.
- Zniszcz telefon – rozkazałaś. Zayn popatrzył na ciebie błagalnie. - Zniszcz, bo nas namierzą! - krzyknęłaś.
Chłopak niechętnie rzucił telefon na ziemię, a potem zmiażdżył go stopą.
- Świetnie. A teraz musimy stąd uciekać. Mogli już wykryć skąd pochodzi sygnał – odparłaś.
I wtedy nagle przyszło ci do głowy pytanie: skąd Oni mogli wiedzieć, że ukrywasz się akurat u Zayna i zadzwonili na jego numer? Może oni już wiedzą, że się u niego ukrywasz? I wtedy usłyszeliście ryk silnika na ulicy i odgłos bitej szyby. Było już wiadomo, że Oni włamali się do domu. Zayn wziął cię za rękę i zaczął biec przez kolejne pomieszczenia na dół, aż do piwnicy.
- I tak nas znajdą – powiedziałaś.
- Nie bądź taka pewna – uśmiechnął się mulat i zabrał się do odsuwania komody.
- Co ty robisz?! - skarciłaś go. - Nie mamy czasu na barykadowanie drzwi.
- Ja nie mam zamiaru niczego barykadować – mrugnął do ciebie.
Po odsunięciu komody, waszym oczom ukazał się właz w ziemi.
- Zauważą, że tędy przeszliśmy. Pójdą za nami.
- Nie pójdą, to jest na kod. I nie bądź taką pesymistką, no już, właź...
Zaczynałaś powoli przekonywać się do chłopaka. Ostrożnie zsunęłaś się po zardzewiałej drabince w dół i po chwili stanęłaś w grząskiej, wilgotnej ziemi. Zatrzęsłaś się z obrzydzenia i poczekałaś, aż Zayn zejdzie.
- Gdzie jesteśmy? - spytałaś.
- W kanałach... Mamy dwadzieścia minut drogi stąd do centrum Londynu – oznajmił. - Masz przy sobie komórkę?
- Mam.
- To zniszcz ją.
O nic nie pytałaś. Po prostu skoczyłaś na telefon i roztrzaskałaś go na drobne kawałeczki. A potem wsunęłaś swoją dłoń w dłoń Zayna i ruszyłaś za nim przez ciemne, cuchnące kanały. Po jakimś czasie doszliście do ślepego zaułku zakończonego żelazną kratą, oddzielającą go od reszty kanałów.
- Cholera – zaklął pod nosem Zayn. - Kiedy przedwczoraj tędy szedłem, przejście było otwarte!
- Nie ruszajcie się! Wiemy, że tam jesteście! - usłyszeliście z głębi kanałów niski męski głos.
Przeszły wam ciarki po plecach. Zayn mocno ścisnął twoją dłoń i na pocieszenie cmoknął cię w czoło. Wiedziałaś, że zostało wam już niewiele czasu.
- Jak oni tu weszli?! - spytałaś drżącym głosem.
- Nie mam pojęcia – odparł. Po wyrazie jego twarzy można było stwierdzić, że nie żartuje.
- I co teraz? Jak stąd uciekniemy?
- Widzisz tą drabinę? - wskazał na splot spróchniałych belek kilka metrów za wami. Skinęłaś głową. - - Gdy wyjdziemy przez przejście do którego prowadzi, znajdziemy się w domu mojej prababci.
- Co?! I wcześniej tamtędy nie poszliśmy?! - złapałaś się za głowę.
- Myślałem, że nas nie śledzą! - zaczął się tłumaczyć. - A teraz właź, nie traćmy czasu.
Posłusznie wspięłaś się po szczeblach drabiny. Miałaś wrażenie, że konstrukcja zaraz się załamie i z powrotem spadniesz do kanału. Gdy byłaś już na górze, zauważyłaś że w suficie (bo to chyba był sufit) jest jakaś klapa. Otworzyłaś ją pchnięciem i weszłaś przez otwór. Stanęłaś w starym, oblepionym pajęczynami pomieszczeniu. Rozejrzałaś się uważnie i zawołałaś Zayna z dołu.
Po chwili oboje staliście na zniszczonej dębowej posadzce.
- Co teraz? - spytałaś.
- Teraz możemy odpocząć. Chyba jesteśmy bezpieczni – odparł chłopak i usiadł na podłodze.
- Chyba? Dlaczego nie na pewno? Przecież nie mogą wiedzieć, że tu jesteśmy. W tym domu nie było nikogo od... bardzo dawna – rozejrzałaś się po wnętrzu jeszcze raz.
- Mimo wszystko, trzeba uważać – powiedział.
- Racja – mruknęłaś.
Usiadłaś obok Zayna na podłodze. Chłopak wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę, a potem zapalił. Popatrzyłaś na niego z obrzydzeniem.
- Nie chcesz spróbować? - spytał.
- Nie, dzięki – zaprzeczyłaś. - Uważam, że to ohydne.
- Tak, też tak na początku uważałem... - zamyślił się i chuchnął w ciebie gryzącym dymem.
Skrzywiłaś się i wyrwałaś mu papierosa z ręki.
- Ej, co ty zrobiłaś?! - krzyknął.
- Próbuję wyciągnąć cię z nałogu. Powinieneś mi dziękować, a nie na mnie krzyczeć – odparłaś, a potem wzięłaś jeszcze zapalniczkę i paczkę i wyrzuciłaś przez okno.
- Czy ty oszalałaś?! - wrzasnął i zabrał się do wychodzenia przez okno.
Stanęłaś przed framugą i nie pozwoliłaś mu przejść. Przez chwilę się z nim droczyłaś.
- Och, [T.I.], ale ja muszę! - wykręcał się.
- Ja wiem że musisz, ale odwyk ci nie zaszkodzi, a wręcz pomoże – dźgnęłaś go palcem wskazującym w klatkę piersiową.
- [T.I.]...
- Tak Zayn? - udawałaś że nie wiesz o co chodzi.
- Może... skoro nie mogę palić, to za każdym razem gdy będę chciał, mogę cię pocałować?
- Pocałować, ale nic więcej – ustaliłaś.
- Jeśli nie będziesz chciała, to nie – mrugnął do ciebie.
- Okej, umowa stoi – uścisnęłaś jego dłoń i już po sekundzie czułaś jego miękkie usta na swoich. - Ym... Zayn?
- Co? Przecież pozwoliłaś! - uśmiechnął się i jeszcze raz cię pocałował.
- Chodźmy spać, padam z nóg... - powiedziałaś i dla podkreślenia swoich słów przeciągle ziewnęłaś.
Wzięłaś od mulata sweter i owinęłaś się nim najszczelniej jak się dało. Otworzyłaś najbliższe drzwi i ku swojemu zdumieniu odkryłaś sypialnię. Było to dość duże pomieszczenie z ogromnym drewnianym łóżkiem w centrum. Oprócz tego, znajdowały się tam jedynie dwie komody i krzesło. Pokazałaś pokój Zaynowi. Chłopak uśmiechnął się i przejrzał szafy. Znalazł w nich jakiś stary wełniany sweter, kilka par butów, w tym jedne martensy, całkiem porządnie wyglądający płaszcz i gruby szalik. Przymierzyłaś każdą rzecz i przebrałaś baleriny na martensy – stwierdziłaś, że w nich będzie ci wygodniej.
Potem położyliście się na łóżku, które okazało się być bardzo wygodne i, wtuleni w siebie, zasnęliście.
- Tutaj są! - usłyszałaś ten sam niski głos, co w kanałach. Gwałtownie się obudziłaś. Zayn już nie spał.
Nad wami stał mocno napakowany facet, mniej więcej dwumetrowy.
- Jestem Marley – przedstawił się szarmancko. - No co się patrzysz panienko? Wyskakuj z łóżeczka! - zażądał. - Ty też! - krzyknął do Zayna.
- Jak nas znaleźliście? - spytałaś.
- Hm, nie było trudno was znaleźć. Zostawiliście otwartą klapę – wzruszył ramionami, a potem wyciągnął pistolet. - A teraz ubieracie się i idziecie grzecznie za nami.
Potulnie włożyłaś sukienkę i martensy, a potem poczekałaś na Zayna. Wiedziałaś, że nie warto jest się im stawiać. Marley zaprowadził was do czarnego vana, a potem związał i zasłonił oczy. Nie wiedzieliście gdzie jedziecie. Panikowałaś, krzyczałaś, ale na darmo. Najbardziej martwiło cię to, że nie słyszałaś Zayna. Zastanawiałaś się, co mogło się z nim stać. Zaczęłaś płakać.
Wtedy drzwi vana otworzyły się. Poczułaś, jak ktoś łapie cię w talii i upuszcza na ziemię. Poczułaś, jak wszystkie kości ci zagruchotały. Jęknęłaś.
Podczas upadku opaska zasłaniająca ci oczy spadła. Byłaś w lesie. Sama. Nikogo w pobliżu. Ale cieszyłaś się. Cieszyłaś z tego, że żyjesz. Przecież mogli cię bez problemu zabić. Ale nie zrobili tego. Najbardziej jednak martwił cię fakt, że Zayna nie było obok ciebie. Rozplątałaś palcami linę, którą cię związano i wstałaś. Na drzewie wisiała jakaś kartka. A na niej widniały naskrobane krwią litery: CZEKAJ TU AŻ PRZYJDĄ. NIE UCIEKAJ. POŻAŁUJESZ. MAMY GO. Ciarki przeszły ci po plecach. Jednak czekałaś. Czekałaś, aż ktoś się pojawi. Miłały minuty, mijały godziny, minął wieczór, zaczęła się noc.
I wreszcie ktoś przyjechał. Z samochodu, który zaparkował przy wejściu do lasu wysiadł Marley. Posadził cię na miejsce pasażera i pojechał. Gdzie? Nie wiedziałaś. Byłaś pewna jedynie tego, że gdy nie będziesz robić, tego co ci każe, coś może się stać Zaynowi.
Zajechaliście pod jakiś dom. Dom w głębi lasu. Z dala widziałaś świecące się światło i krzątających się w środku ludzi. Marley wziął cię na ręce, żebyś nie uciekła i zaniósł do środka. Położył cię na łóżku w sypialni i zaczął zdejmować po kolei części swojej garderoby. Zauważyłaś, że przy pasku trzyma pistolet. Gdy ściągnął spodnie, broń położył na szafce nocnej. Wiedziałaś już, do czego zmierza. Zaprzeczyłaś ruchem głowy.
- No dawaj, bo inaczej.... - podniósł w ręce pistolet.
- Inaczej co?
- Będzie źle – zagroził.
Marley przywiązał cię do łóżka i rozebrał. A potem zaczął się tobą bawić. Traktował cię zupełnie jak szmacianą lalkę. W duchu modliłaś się do Boga, by cię z tego wyciągnął. Błagałaś co sił, ale nic się nie działo. Powoli zaczęłaś tracić nadzieję, że ten koszmar kiedykolwiek się skończy. Gdy Marley próbował złączyć się z tobą jedność, krzyknęłaś i zaczęłaś się wyrywać.
Wtedy do pokoju ktoś wbiegł. Trzymał w ręce pistolet.
- Puść ją! - rozkazał. Znałaś ten głos. To był Zayn. Ale jak...? - Puść ją, słyszysz? Ona nie jest twoją własnością.
- Jakoś nie narzeka – uśmiechnął się złowrogo Marley.
- Bo nie może. Nie wiem czy wiesz, ale włożyłeś jej palce do ust – chłopak przyjął trochę luźniejszą postawę.
- Jakiś ty bystry, szkoda tylko że nie wiesz, że mam obstawę. Zaraz cię złapią – oznajmił.
- Nie był bym tego taki pewny.. Nawet nie wiedziałem, że mam takiego cela – uśmiechnął się pod nosem.
- Zabiłeś ich?! Pożałujesz tego... - Marley zacisnął złowrogo zęby i wstał z łóżka.
Zadał Zaynowi bolesny cios w szczękę. I wtedy stało się to... Wszystko pamiętasz jak w zwolnionym tempie. Zayn ledwo podnoszący się z podłogi, kipiący ze złości Marley i odgłos strzału. Przebite na wylot ciało Marleya. Koniec. Już po nim. Odetchnęłaś.
Zayn podbiegł do ciebie i rozwiązał cię. Ucałował każdy kawałek twojej twarzy i otulił cię kocem.
- Już spokojnie maleńka – pocałował cię w nos. - Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale zabiliśmy ich wszystkich.
- Zabiliśmy? - zdziwiłaś się. - Ty zabiłeś.
- Sam nie dałbym rady. Za to mam cudownych kolegów – uśmiechnął się. - Chłopaki, chodźcie.
I do pokoju wkroczyła czwórka chłopaków. Niebieskooki blondyn, zielonooki chłopak w loczkach, szarooki brunet i brązowooki szatyn. Wszyscy przerażeni, ale zadowoleni z siebie.
- Niall – przedstawił się pierwszy.
- Harry.
- Louis.
- Liam.
- Do usług – odparli razem.
Uśmiechnęłaś się do nich i przytuliłaś każdego z osobna. A potem Niall zawołał:
- Jestem głodny, [T.I.], zrób mi śniadanie!
- Jest już jasno, wstawaj! - budził cię głos Harry'ego.
Powoli sen zaczął się rozmywać, a ty obudziłaś się leżąc w swoim łóżku, z Harrym i Zaynem obok ciebie.
- Chłopaki, nie uwierzycie co mi się śniło – odparłaś skołowana.
- Masz rację, nie uwierzymy – zaśmiał się Harry.
- Wy, wy zabiliście takich ludzi z Mafii... I w ogóle, śniło mi się, że znowu byłam z Michaelem i dopiero co poznawałam Zayna... To był taki dziwny sen, że...
- Dobra kochanie, uspokój się, cała drżysz – uspokoił cię mulat. - Zapomnij o tym, to tylko sen.
- Mam takie jedno pytanie – powiedziałaś. - Czy zabiłbyś kogoś dla mojego dobra?
- Mam nadzieję, że nie będę musiał tego robić – zaśmiał się chłopak. - Ale jeśli będzie to potrzebne, to nawet nie będę się zastanawiał. Bo wiesz co? Jesteś dla mnie po prostu najważniejsza – odparł i pocałował cię w czoło.
KONIEC.
- Jeden z tych gości.
- Zniszcz telefon – rozkazałaś. Zayn popatrzył na ciebie błagalnie. - Zniszcz, bo nas namierzą! - krzyknęłaś.
Chłopak niechętnie rzucił telefon na ziemię, a potem zmiażdżył go stopą.
- Świetnie. A teraz musimy stąd uciekać. Mogli już wykryć skąd pochodzi sygnał – odparłaś.
I wtedy nagle przyszło ci do głowy pytanie: skąd Oni mogli wiedzieć, że ukrywasz się akurat u Zayna i zadzwonili na jego numer? Może oni już wiedzą, że się u niego ukrywasz? I wtedy usłyszeliście ryk silnika na ulicy i odgłos bitej szyby. Było już wiadomo, że Oni włamali się do domu. Zayn wziął cię za rękę i zaczął biec przez kolejne pomieszczenia na dół, aż do piwnicy.
- I tak nas znajdą – powiedziałaś.
- Nie bądź taka pewna – uśmiechnął się mulat i zabrał się do odsuwania komody.
- Co ty robisz?! - skarciłaś go. - Nie mamy czasu na barykadowanie drzwi.
- Ja nie mam zamiaru niczego barykadować – mrugnął do ciebie.
Po odsunięciu komody, waszym oczom ukazał się właz w ziemi.
- Zauważą, że tędy przeszliśmy. Pójdą za nami.
- Nie pójdą, to jest na kod. I nie bądź taką pesymistką, no już, właź...
Zaczynałaś powoli przekonywać się do chłopaka. Ostrożnie zsunęłaś się po zardzewiałej drabince w dół i po chwili stanęłaś w grząskiej, wilgotnej ziemi. Zatrzęsłaś się z obrzydzenia i poczekałaś, aż Zayn zejdzie.
- Gdzie jesteśmy? - spytałaś.
- W kanałach... Mamy dwadzieścia minut drogi stąd do centrum Londynu – oznajmił. - Masz przy sobie komórkę?
- Mam.
- To zniszcz ją.
O nic nie pytałaś. Po prostu skoczyłaś na telefon i roztrzaskałaś go na drobne kawałeczki. A potem wsunęłaś swoją dłoń w dłoń Zayna i ruszyłaś za nim przez ciemne, cuchnące kanały. Po jakimś czasie doszliście do ślepego zaułku zakończonego żelazną kratą, oddzielającą go od reszty kanałów.
- Cholera – zaklął pod nosem Zayn. - Kiedy przedwczoraj tędy szedłem, przejście było otwarte!
- Nie ruszajcie się! Wiemy, że tam jesteście! - usłyszeliście z głębi kanałów niski męski głos.
Przeszły wam ciarki po plecach. Zayn mocno ścisnął twoją dłoń i na pocieszenie cmoknął cię w czoło. Wiedziałaś, że zostało wam już niewiele czasu.
- Jak oni tu weszli?! - spytałaś drżącym głosem.
- Nie mam pojęcia – odparł. Po wyrazie jego twarzy można było stwierdzić, że nie żartuje.
- I co teraz? Jak stąd uciekniemy?
- Widzisz tą drabinę? - wskazał na splot spróchniałych belek kilka metrów za wami. Skinęłaś głową. - - Gdy wyjdziemy przez przejście do którego prowadzi, znajdziemy się w domu mojej prababci.
- Co?! I wcześniej tamtędy nie poszliśmy?! - złapałaś się za głowę.
- Myślałem, że nas nie śledzą! - zaczął się tłumaczyć. - A teraz właź, nie traćmy czasu.
Posłusznie wspięłaś się po szczeblach drabiny. Miałaś wrażenie, że konstrukcja zaraz się załamie i z powrotem spadniesz do kanału. Gdy byłaś już na górze, zauważyłaś że w suficie (bo to chyba był sufit) jest jakaś klapa. Otworzyłaś ją pchnięciem i weszłaś przez otwór. Stanęłaś w starym, oblepionym pajęczynami pomieszczeniu. Rozejrzałaś się uważnie i zawołałaś Zayna z dołu.
Po chwili oboje staliście na zniszczonej dębowej posadzce.
- Co teraz? - spytałaś.
- Teraz możemy odpocząć. Chyba jesteśmy bezpieczni – odparł chłopak i usiadł na podłodze.
- Chyba? Dlaczego nie na pewno? Przecież nie mogą wiedzieć, że tu jesteśmy. W tym domu nie było nikogo od... bardzo dawna – rozejrzałaś się po wnętrzu jeszcze raz.
- Mimo wszystko, trzeba uważać – powiedział.
- Racja – mruknęłaś.
Usiadłaś obok Zayna na podłodze. Chłopak wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę, a potem zapalił. Popatrzyłaś na niego z obrzydzeniem.
- Nie chcesz spróbować? - spytał.
- Nie, dzięki – zaprzeczyłaś. - Uważam, że to ohydne.
- Tak, też tak na początku uważałem... - zamyślił się i chuchnął w ciebie gryzącym dymem.
Skrzywiłaś się i wyrwałaś mu papierosa z ręki.
- Ej, co ty zrobiłaś?! - krzyknął.
- Próbuję wyciągnąć cię z nałogu. Powinieneś mi dziękować, a nie na mnie krzyczeć – odparłaś, a potem wzięłaś jeszcze zapalniczkę i paczkę i wyrzuciłaś przez okno.
- Czy ty oszalałaś?! - wrzasnął i zabrał się do wychodzenia przez okno.
Stanęłaś przed framugą i nie pozwoliłaś mu przejść. Przez chwilę się z nim droczyłaś.
- Och, [T.I.], ale ja muszę! - wykręcał się.
- Ja wiem że musisz, ale odwyk ci nie zaszkodzi, a wręcz pomoże – dźgnęłaś go palcem wskazującym w klatkę piersiową.
- [T.I.]...
- Tak Zayn? - udawałaś że nie wiesz o co chodzi.
- Może... skoro nie mogę palić, to za każdym razem gdy będę chciał, mogę cię pocałować?
- Pocałować, ale nic więcej – ustaliłaś.
- Jeśli nie będziesz chciała, to nie – mrugnął do ciebie.
- Okej, umowa stoi – uścisnęłaś jego dłoń i już po sekundzie czułaś jego miękkie usta na swoich. - Ym... Zayn?
- Co? Przecież pozwoliłaś! - uśmiechnął się i jeszcze raz cię pocałował.
- Chodźmy spać, padam z nóg... - powiedziałaś i dla podkreślenia swoich słów przeciągle ziewnęłaś.
Wzięłaś od mulata sweter i owinęłaś się nim najszczelniej jak się dało. Otworzyłaś najbliższe drzwi i ku swojemu zdumieniu odkryłaś sypialnię. Było to dość duże pomieszczenie z ogromnym drewnianym łóżkiem w centrum. Oprócz tego, znajdowały się tam jedynie dwie komody i krzesło. Pokazałaś pokój Zaynowi. Chłopak uśmiechnął się i przejrzał szafy. Znalazł w nich jakiś stary wełniany sweter, kilka par butów, w tym jedne martensy, całkiem porządnie wyglądający płaszcz i gruby szalik. Przymierzyłaś każdą rzecz i przebrałaś baleriny na martensy – stwierdziłaś, że w nich będzie ci wygodniej.
Potem położyliście się na łóżku, które okazało się być bardzo wygodne i, wtuleni w siebie, zasnęliście.
- Tutaj są! - usłyszałaś ten sam niski głos, co w kanałach. Gwałtownie się obudziłaś. Zayn już nie spał.
Nad wami stał mocno napakowany facet, mniej więcej dwumetrowy.
- Jestem Marley – przedstawił się szarmancko. - No co się patrzysz panienko? Wyskakuj z łóżeczka! - zażądał. - Ty też! - krzyknął do Zayna.
- Jak nas znaleźliście? - spytałaś.
- Hm, nie było trudno was znaleźć. Zostawiliście otwartą klapę – wzruszył ramionami, a potem wyciągnął pistolet. - A teraz ubieracie się i idziecie grzecznie za nami.
Potulnie włożyłaś sukienkę i martensy, a potem poczekałaś na Zayna. Wiedziałaś, że nie warto jest się im stawiać. Marley zaprowadził was do czarnego vana, a potem związał i zasłonił oczy. Nie wiedzieliście gdzie jedziecie. Panikowałaś, krzyczałaś, ale na darmo. Najbardziej martwiło cię to, że nie słyszałaś Zayna. Zastanawiałaś się, co mogło się z nim stać. Zaczęłaś płakać.
Wtedy drzwi vana otworzyły się. Poczułaś, jak ktoś łapie cię w talii i upuszcza na ziemię. Poczułaś, jak wszystkie kości ci zagruchotały. Jęknęłaś.
Podczas upadku opaska zasłaniająca ci oczy spadła. Byłaś w lesie. Sama. Nikogo w pobliżu. Ale cieszyłaś się. Cieszyłaś z tego, że żyjesz. Przecież mogli cię bez problemu zabić. Ale nie zrobili tego. Najbardziej jednak martwił cię fakt, że Zayna nie było obok ciebie. Rozplątałaś palcami linę, którą cię związano i wstałaś. Na drzewie wisiała jakaś kartka. A na niej widniały naskrobane krwią litery: CZEKAJ TU AŻ PRZYJDĄ. NIE UCIEKAJ. POŻAŁUJESZ. MAMY GO. Ciarki przeszły ci po plecach. Jednak czekałaś. Czekałaś, aż ktoś się pojawi. Miłały minuty, mijały godziny, minął wieczór, zaczęła się noc.
I wreszcie ktoś przyjechał. Z samochodu, który zaparkował przy wejściu do lasu wysiadł Marley. Posadził cię na miejsce pasażera i pojechał. Gdzie? Nie wiedziałaś. Byłaś pewna jedynie tego, że gdy nie będziesz robić, tego co ci każe, coś może się stać Zaynowi.
Zajechaliście pod jakiś dom. Dom w głębi lasu. Z dala widziałaś świecące się światło i krzątających się w środku ludzi. Marley wziął cię na ręce, żebyś nie uciekła i zaniósł do środka. Położył cię na łóżku w sypialni i zaczął zdejmować po kolei części swojej garderoby. Zauważyłaś, że przy pasku trzyma pistolet. Gdy ściągnął spodnie, broń położył na szafce nocnej. Wiedziałaś już, do czego zmierza. Zaprzeczyłaś ruchem głowy.
- No dawaj, bo inaczej.... - podniósł w ręce pistolet.
- Inaczej co?
- Będzie źle – zagroził.
Marley przywiązał cię do łóżka i rozebrał. A potem zaczął się tobą bawić. Traktował cię zupełnie jak szmacianą lalkę. W duchu modliłaś się do Boga, by cię z tego wyciągnął. Błagałaś co sił, ale nic się nie działo. Powoli zaczęłaś tracić nadzieję, że ten koszmar kiedykolwiek się skończy. Gdy Marley próbował złączyć się z tobą jedność, krzyknęłaś i zaczęłaś się wyrywać.
Wtedy do pokoju ktoś wbiegł. Trzymał w ręce pistolet.
- Puść ją! - rozkazał. Znałaś ten głos. To był Zayn. Ale jak...? - Puść ją, słyszysz? Ona nie jest twoją własnością.
- Jakoś nie narzeka – uśmiechnął się złowrogo Marley.
- Bo nie może. Nie wiem czy wiesz, ale włożyłeś jej palce do ust – chłopak przyjął trochę luźniejszą postawę.
- Jakiś ty bystry, szkoda tylko że nie wiesz, że mam obstawę. Zaraz cię złapią – oznajmił.
- Nie był bym tego taki pewny.. Nawet nie wiedziałem, że mam takiego cela – uśmiechnął się pod nosem.
- Zabiłeś ich?! Pożałujesz tego... - Marley zacisnął złowrogo zęby i wstał z łóżka.
Zadał Zaynowi bolesny cios w szczękę. I wtedy stało się to... Wszystko pamiętasz jak w zwolnionym tempie. Zayn ledwo podnoszący się z podłogi, kipiący ze złości Marley i odgłos strzału. Przebite na wylot ciało Marleya. Koniec. Już po nim. Odetchnęłaś.
Zayn podbiegł do ciebie i rozwiązał cię. Ucałował każdy kawałek twojej twarzy i otulił cię kocem.
- Już spokojnie maleńka – pocałował cię w nos. - Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale zabiliśmy ich wszystkich.
- Zabiliśmy? - zdziwiłaś się. - Ty zabiłeś.
- Sam nie dałbym rady. Za to mam cudownych kolegów – uśmiechnął się. - Chłopaki, chodźcie.
I do pokoju wkroczyła czwórka chłopaków. Niebieskooki blondyn, zielonooki chłopak w loczkach, szarooki brunet i brązowooki szatyn. Wszyscy przerażeni, ale zadowoleni z siebie.
- Niall – przedstawił się pierwszy.
- Harry.
- Louis.
- Liam.
- Do usług – odparli razem.
Uśmiechnęłaś się do nich i przytuliłaś każdego z osobna. A potem Niall zawołał:
- Jestem głodny, [T.I.], zrób mi śniadanie!
- Jest już jasno, wstawaj! - budził cię głos Harry'ego.
Powoli sen zaczął się rozmywać, a ty obudziłaś się leżąc w swoim łóżku, z Harrym i Zaynem obok ciebie.
- Chłopaki, nie uwierzycie co mi się śniło – odparłaś skołowana.
- Masz rację, nie uwierzymy – zaśmiał się Harry.
- Wy, wy zabiliście takich ludzi z Mafii... I w ogóle, śniło mi się, że znowu byłam z Michaelem i dopiero co poznawałam Zayna... To był taki dziwny sen, że...
- Dobra kochanie, uspokój się, cała drżysz – uspokoił cię mulat. - Zapomnij o tym, to tylko sen.
- Mam takie jedno pytanie – powiedziałaś. - Czy zabiłbyś kogoś dla mojego dobra?
- Mam nadzieję, że nie będę musiał tego robić – zaśmiał się chłopak. - Ale jeśli będzie to potrzebne, to nawet nie będę się zastanawiał. Bo wiesz co? Jesteś dla mnie po prostu najważniejsza – odparł i pocałował cię w czoło.
KONIEC.
_____________________________________________
Nikt tego nie czyta a ja mimo tego dodaje nowe posty. Mam zamiar usunac blog bo nie mam pojecia czy ktos to czyta! Jezeli czytasz , to napisz. Nawet Anionimki...
Szczerze mówiąc to nie czytałam, bo nie wiedziałam, że coś nowego jest !!!! Poza tym rozdział super. Czuję się przy tobie jak beztalencie.
OdpowiedzUsuń